Oglądanie
Nici widmo jedynie poprzez jej warstwę dosłowną kompletnie mija się z
celem. Historia fenomenalnego projektanta sukien i jego najnowszej muzy
bezrefleksyjnemu widzowi przyniesie finalnie zakłopotanie, irytację,
niezrozumienie, a może nawet poczucie głupoty scenariusza. Nie jest to
jednak snobistyczny pogląd, czy próba traktowania się jako wyroczni, bo film swą psychologiczną przynętę nie tyle przed nas rzuca, co wpycha ją nam do gardła.
Bez względu na to czy postanowicie się skupić na freudowskiej
psychoanalizie, prowadzącej do źródeł seksualnych pragnień,
apodyktycznym zachowaniu jako wyrazie wewnętrznego dziecka, czy
psychologicznym i socjologicznym źródle kryzysu wieku średniego
najnowszy obraz Paula Thomasa Andersona przyniesie Wam masę treści do
interpretacji. Śmiem przewidywać, że w najbliższych latach będzie to
jedna z najbardziej intensywnie analizowanych produkcji.
Materiał, z którego swe interpretacje szyje widz to bezspornie
estetyczna tkanina. Nie chodzi tu jednak o prosty, wizualny zachwyt, a
magiczny klimat, który roztacza wokół siebie. Reżyser niezwykle
umiejętnie kieruje emocjami widza – ujęcia bardzo delikatnie wydłużone
ponad normę, miękka, stonowana kolorystyka i wszechobecny porządek
potrafią prędko zawładnąć oglądającym. Dość powiedzieć, że przy bardzo
wczesnej scenie zamawiania śniadania oczy niemalże zaszły mi łzami tylko
dzięki umieszczonym w tej przestrzeni szczerym uśmiechom dwójki
nieznajomych. A jak ta tkana materia brzmi… Jonny Greenwod
fantastycznie zgrał się z resztą produkcji, tworząc w mojej opinii
bardzo niedoceniany, dystyngowany soundtrack.
Clou programu
jest jednak nie kto inny, jak Daniel Day Lewis, który swą – według jego
deklaracji – ostatnią rolą przyklepał sobie boski status w aktorskiej
branży. Jeżeli postać Reynoldsa Woodcocka w jakimkolwiek stopniu wyda
się Wam niewiarygodna, to można to zrzucać jedynie na scenariusz, bo DDL
wyciąga ze swej roli wszystko co możliwe. Nie chciałbym jednak aby
przez jego geniusz pominąć bardzo udaną kreację Vicky Krieps, która w
swej niezdarnej acz stale rozwijającej się w przestrzeni dykcji roli
bardzo wiarygodnie realizuje schemat niepozornej, uległej cudzoziemki,
by potem obrócić go przeciwko nam.
Jeśli jest coś, co w Nici
widmo przeszkadza to okazjonalne niezdecydowanie w kształtowaniu fabuły.
Andersonowi zdarzyło się pogubić czy tworzy historię z metaforą czy
metafory z historią, a to pogubienie się wywoływało nie tyle niespójność
co może okazjonalne rozleniwienie filmu.
Zakończył się sezon
oscarowy, którego wynikiem dla Nici widmo była tylko jedna statuetka –
za kostiumy. No cóż… gdyby film o projektancie sukien nie dostał
Oscara w tej kategorii, to znaczyłoby, że jest z nim coś nie tak. Nie
pozwólcie jednak, żeby to spowodowało, że zepchniecie najnowszy obraz
Andersona z waszych filmowych radarów. Nić widmo jest warta waszych
pieniędzy, czasu i wyobraźni.
OCENA: 8/10
/R