Kolejna
minirecenzja i kolejny film o dzieciach, dzieciństwie, dojrzewaniu.
Tendencja kina czy może mój nastrój ducha? Nie mam pojęcia. Ważne, że
„Cudowny chłopak” to produkcja warta uwagi, lecz niedorównująca moim
tekstowym poprzednikom.
Najnowsza produkcja Chbosky’ego to adaptacja powieści R.J. Palacio,
opowiadająca o Auggiem – małym chłopcu cierpiącym na syndrom Treachera
Collinsa, który objawia się w głównej mierze znaczną deformacją twarzy.
Udźwignięcia tejże roli podjął się Jacob Tremblay, którego kojarzyć
możecie z fantastycznej roli w „Pokoju”. Tu sprawdził się dobrze,
aczkolwiek bardziej od jego umiejętności aktorskich do jego postaci
przyciągała niesamowita praca charakteryzatorów, przez których byłem
święcie przekonany, że na ekranie widzę chłopca autentycznie cierpiącego
na rzadką wadę genetyczną. W obsadzie towarzyszyli mu m.in. Julia
Roberts, Izabela Vidovic i znakomicie odnajdujący się w roli zabawnego
ojca Owen Wilson. (Na krótkie cameo wpadła nawet Sonia Braga!)
Ale wróćmy do historii. Fabuła rozpoczyna się zaraz przed pierwszym
dniem roku szkolnego, a kończy się na rozdaniu świadectw. Obserwujemy
więc pierwsze zetknięcie się Auggiego ze szkołą, rówieśnikami, no i po
prostu prawdziwym życiem, które jak łatwo się domyślić, dla takiego
chłopaka łatwym nie jest. Tu jednak pojawia się niespodzianka, bo
scenariusz nie poprzestaje na historii chłopca. Nagle poświęca się
epizod jego starszej siostrze, która cierpi z powodu braku uwagi ze
strony rodziców i odrzucenia przez jedyną przyjaciółkę. Później zaś
segment oferuje się również i rzeczonej przyjaciółce, by poznać jej
motywy itd., itd.. Film stara się pokazać, że każdy medal ma dwie strony
i tworzenie wyobrażeń na temat danej sytuacji, obserwując ją tylko z
jednej perspektywy jest bardzo ograniczające. To spora zaleta, ale aż
dziw więc, że przy takim podejściu nie zdecydowano się na oddanie
kawałka filmu głównemu antagoniście w postaci perfidnego dzieciaka z
bogatej rodziny. „Cudowny chłopak” niestety w całości cierpi na syndrom
rozdrobnienia, porzucając wątki lub kończąc je tak prędko i tak
niedbale, że zwyczajnie ich żal, do tego często okraszając je dialogami
nienaturalnymi na tyle, że człowiek zastanawia się czy scenarzyści
przebywali w ostatnim czasie w pobliżu dzieci. Karmiąc nas kolejnymi
wątkami i przekazywanymi wprost metaforami, film sam łapie o kilka
sroczych ogonów za wiele.
Reżyserii oryginalnie miał się podjąć
Paul King, ale zrezygnował by swój czas i zmysł artystyczny poświęcić
na „Paddingtona 2” (chwała mu za ten film!). Jestem niezwykle ciekawy,
co zrobiłby on z „Cudownym chłopakiem”, bo i Chbosky pozwolił sobie na
parę fantastycznych wtrętów w postaci choćby Chewbacci, pojawiąjącego
się za sprawą imaginacji chłopaka. Moja ciekawość nie jest jednak
napędzana tym, że stanęło przede mną marne kino. Skądże znowu. Po prostu
czuć, że dałoby się to zrobić lepiej, albo poprzez skupienie się na
mniejszej ilości elementów, albo poprzez wydłużenie metrażu o godzinę.
Niemniej jednak „Cudowny chłopak” to kino, które przypomina o różnych
etapach dorastania i związanymi z tym problemami, uczuciami i
rozterkami. Przyznaję, że dla 20-letniego faceta była to mała,
wzruszająca powtórka i podsumowanie z wielu epizodów z mojego życia –
oczywiście nie bezpośrednio, ale poprzez nawiązania i podobieństwa (na
samo wspomnienie o tym, że biednego, głównego bohatera, kochającego
kosmos, koleżanka siostry nazywała Major Tom, zaczynam się rozklejać).
Dlatego też niedobrze byłoby historię małego Auggiego zignorować.
Niekoniecznie musicie pędzić do kina, ale jeśli za pół roku nie
będziecie wiedzieli jak spędzić wieczór, a jakaś stacja telewizyjna
zaoferuje Wam seans „Cudownego chłopak”, złapcie przyjaciela i spędźcie
razem przyjemny rok szkolny z Auggiem.
OCENA: 6/10
/R