„Paddington 2” (2017), reż. Paul King

Kino familijne to przestrzeń nierzadko spychana na margines, głównie ze względu na dziecinną, czy nawet infantylną tematykę. Nie twierdzę oczywiście, że nie przyczyniła się do tego masa marnej jakości amerykańskich produkcji, puszczanych w niedzielę na Polsacie o 11, ale mimo wszystko trzeba przyznać, że wiele osób odrzuca ten gatunek, bo… to dla dzieci. Wznośmy więc podziękowania dla Paula Kinga, bo drugą częścią Paddingtona udowodnił, że w każdym środowisku filmowym można stworzyć coś prawdziwie fantastycznego.

Zacznijmy od estetyki. Wygląda na to, że pomiędzy produkcją pierwszej części opowieści o przeuroczym misiu a rozpoczęciem zdjęć do jej kontynuacji, King postanowił zanurzyć się w twórczości Wesa Andersona. Reżyser postanowił kino familijne uczynić prawdziwą przygodą i zamiast ograniczać gatunek do zwyczajnego filmu, tylko że dla dzieci, pozwolił sobie na bardzo zdrową dawkę fantazji – kadry nierzadko wypełniają wyraźne pastelowe kolory, rzeczywistość zakrzywiana jest na potrzeby atmosfery baśni, także z pomocą symetrii, a pewne trzy konkretne sekwencje, wykorzystujące abstrakcyjne animacje zaskarbiły sobie bezpieczne miejsce w moim sercu. O niezwykłych jakościach wizualnych samego misia wspominać nie muszę.

Nie miałem niestety przyjemności obejrzeć produkcji z oryginalnymi głosami, ale tłumacze wykonali swoją robotę niezwykle dobrze, wstawiając polskie nawiązania bardzo rzadko i bardzo celnie. Boli mnie oczywiście, że nie mogłem usłyszeć tak lubianych przeze mnie aktorów jak Sally Hawkins, Ray Winstone czy Jim Broadbent, ale skoro nawet w wersjach dubbingowych czuć było wysokiej klasy aktorstwo (acz odpowiednio do dziecięcych koncepcji dostosowane), to coś to jednak znaczy. Tu moje pochwały w tej przestrzeni się nie kończą, bo na dodatkowe laury zasługują wspaniały Artur Żmijewski, który w roli Paddingtona odnajduje się perfekcyjnie i Hugh Grant, który po raz kolejny już genialnie wykorzystał swój już nie najmłodszy wiek i opinię minionego amanta, by wykreować własną postać, wydającą się żartem z siebie samego. Zaś jego scena lecąca w trakcie napisów końcowych to coś, dlaczego warto byłoby kupić jakieś fizyczne wydanie specjalne.

Czy „Paddington 2” w ogóle ma jakieś wady? To w dużej mierze zależy od akceptacji koncepcji kina dziecięcego, nawet jeśli ulepszonej przez Paula Kinga. Bądź co bądź, część wątków jest infantylnych lub bardzo prostolinijnych, ale wszystko to służy przekazaniu jakiejś malutkiej lekcji, którą każdy może z obrazu wyciągnąć. Film nie sili się na jakiś jeden, potężny morał, ale bardziej skupia się na idei małego dobra, czynionego w codziennych uczynkach. A to wszystko opatulone autentycznie zabawnym humorem. Kontynuacja przygód cudownego misia to moja największa niespodzianka roku i jakże słodka to niespodzianka. Jak tylko będę wracał do domu, wstąpię do sklepu po pomarańczową marmoladkę 🐻

Ocena: 9/10

/R

Dodaj komentarz