Kino
familijne to przestrzeń nierzadko spychana na margines, głównie ze
względu na dziecinną, czy nawet infantylną tematykę. Nie twierdzę
oczywiście, że nie przyczyniła się do tego masa marnej jakości
amerykańskich produkcji, puszczanych w niedzielę na Polsacie o 11, ale
mimo wszystko trzeba przyznać, że wiele osób odrzuca ten gatunek, bo…
to dla dzieci. Wznośmy więc
podziękowania dla Paula Kinga, bo drugą częścią Paddingtona udowodnił,
że w każdym środowisku filmowym można stworzyć coś prawdziwie
fantastycznego.
Zacznijmy od estetyki. Wygląda na to, że
pomiędzy produkcją pierwszej części opowieści o przeuroczym misiu a
rozpoczęciem zdjęć do jej kontynuacji, King postanowił zanurzyć się w
twórczości Wesa Andersona. Reżyser postanowił kino familijne uczynić
prawdziwą przygodą i zamiast ograniczać gatunek do zwyczajnego filmu,
tylko że dla dzieci, pozwolił sobie na bardzo zdrową dawkę fantazji –
kadry nierzadko wypełniają wyraźne pastelowe kolory, rzeczywistość
zakrzywiana jest na potrzeby atmosfery baśni, także z pomocą symetrii, a
pewne trzy konkretne sekwencje, wykorzystujące abstrakcyjne animacje
zaskarbiły sobie bezpieczne miejsce w moim sercu. O niezwykłych
jakościach wizualnych samego misia wspominać nie muszę.
Nie
miałem niestety przyjemności obejrzeć produkcji z oryginalnymi głosami,
ale tłumacze wykonali swoją robotę niezwykle dobrze, wstawiając polskie
nawiązania bardzo rzadko i bardzo celnie. Boli mnie oczywiście, że nie
mogłem usłyszeć tak lubianych przeze mnie aktorów jak Sally Hawkins, Ray
Winstone czy Jim Broadbent, ale skoro nawet w wersjach dubbingowych
czuć było wysokiej klasy aktorstwo (acz odpowiednio do dziecięcych
koncepcji dostosowane), to coś to jednak znaczy. Tu moje pochwały w tej
przestrzeni się nie kończą, bo na dodatkowe laury zasługują wspaniały
Artur Żmijewski, który w roli Paddingtona odnajduje się perfekcyjnie i
Hugh Grant, który po raz kolejny już genialnie wykorzystał swój już nie
najmłodszy wiek i opinię minionego amanta, by wykreować własną postać,
wydającą się żartem z siebie samego. Zaś jego scena lecąca w trakcie
napisów końcowych to coś, dlaczego warto byłoby kupić jakieś fizyczne
wydanie specjalne.
Czy „Paddington 2” w ogóle ma jakieś wady?
To w dużej mierze zależy od akceptacji koncepcji kina dziecięcego, nawet
jeśli ulepszonej przez Paula Kinga. Bądź co bądź, część wątków jest
infantylnych lub bardzo prostolinijnych, ale wszystko to służy
przekazaniu jakiejś malutkiej lekcji, którą każdy może z obrazu
wyciągnąć. Film nie sili się na jakiś jeden, potężny morał, ale bardziej
skupia się na idei małego dobra, czynionego w codziennych uczynkach. A
to wszystko opatulone autentycznie zabawnym humorem. Kontynuacja przygód
cudownego misia to moja największa niespodzianka roku i jakże słodka to
niespodzianka. Jak tylko będę wracał do domu, wstąpię do sklepu po
pomarańczową marmoladkę 🐻
Ocena: 9/10
/R