„Thor: Ragnarok” (2017), reż. Taika Waititi

Po raz kolejny udowodniono mi, że aby film o superbohaterach był udany, musi albo być świetnym obrazem, jako tworem kinematografii, albo zwyczajnie cieszyć się konwencją kina komiksowego.

Najnowszy obraz Marvela zalicza się zdecydowanie do drugiej kategorii, bo widać, że Waititi szuka w „Ragnaroku” prostej, acz niezwykle satysfakcjonującej rozrywki. Dlatego też wszelkie supermoce rzeczywiście są „super”, każda z postaci ma przerysowany, ale świetnie spełniający rolę charakter, a fabuła jest jedynie kanwą dla wesołej rozwałki i coraz to kolejnych gagów. No właśnie – dawno się tak na jakimkolwiek filmie nie uśmiałem. Czasem może i obraz na tym cierpiał, bo wydawał się zbyt głupi czy samoświadomy, a nienaturalnie każda jedna z postaci kryła w sobie niemalże inteligentny sarkazm, ale w ogólnym rozrachunku nie miało to większego znaczenia.Pochwalić należy też tu kreatywność w obszarze wizualizacji niestworzonych światów i fantazyjnych elementów je wypełniających – dobrze widzieć trochę kolorów, po szarobrudnych krajobrazach ostatnich produkcji DC. Na sam koniec warto też wspomnieć o Cate Blanchett, która nawet w roli tak jednowymiarowej i nieskomplikowanej, dała każdemu znać, że jest najwyższej klasy aktorką.

Podsumowując – nowy „Thor” to po prostu kawał bardzo przyjemnej rozrywki. Nie uświadczy się tu ani odmieniających życie doświadczeń, ani wrażeń, które pozostaną z widzem na dłużej, ale przez cały czas trwania seansu, będzie się po prostu dobrze bawić. 7/10

PS. Fakt, że w odnowionym wizerunku Tom Hiddleston, bardzo często wyglądał, jak pewien jegomość, który „jej nie uderzył” i lubi witać się z Markiem cieszył mnie bardziej niż powinien.

/R

„Podwójny kochanek” (2017), reż. François Ozon

Ozon znany był mi do tej pory bezpośrednio tylko dzięki „8 kobietom”. Seans „Podwójnego Kochanka” stał się więc dla mnie sporym przeskokiem w stylu artystycznym francuskiego reżysera. Na szczęście głośne opinie publiczne o epatowaniu seksualnością i pchaniu erotyki do kina były mocno przesadzone i o żadnej obrazoburczości nie ma mowy. Najnowszy obraz Ozona to intrygująco wijący się dramat z elementami thrillera, który z każdym etapem dokłada widzowi kolejnych pytań, pozostawiając je bez jednoznacznych odpowiedzi. Kino warte polecenia głównie tym, którzy po seansie uwielbiają godzinami rozwiązywać wszelkie zagadki fabularne. Spory plus należy się też Jérémiemu Renierowi za jego podwójną (czyżby?) rolę.

7/10
/R

Po zobaczeniu „Franza”, którego Ozon wyprodukował rok wcześniej, spodziewałem się trochę czegoś innego. Dostałem historię, która od początku nie trzymała mi się kupy. Kiedy jednak pojawiły się motywy – można powiedzieć – paranormalne, przymknąłem oko na wątpliwą motywację zachowań głównej bohaterki. Przyjąłem po prostu, że nie jest normalna – bo to było chyba kluczem do tej historii. Chyba, bo nie wiem jaki jest klucz do tej pomieszanej historii. Nie wiem, co wydarzyło się naprawdę, a co tylko w podświadomości bohaterki. To jest mój problem. Poza tym klimat był dobry, film spełnił swoją rolę – zostawił z poczuciem „confused” i poruszył tematykę bardzo przemawiających do mnie mrocznych wątków rodzinnych. Całkiem spoko,

6/10.
/K